Hej
Wiem, wiem…
Znów czekaliście na ten rozdział stanowczo za długo.
Naprawdę bardzo
Was za to przepraszam.
Co do samej notki, to mam
nadzieję, że Wam się spodoba, no i że nie opuścicie mnie, ponieważ nowy post pojawi się dopiero pod koniec sierpnia. Dlaczego? Już tłumaczę. Niedługo
wyjeżdżam, potem wracam na niecały tydzień (nie sądzę, żebym w tym czasie
zdążyła skończyć nowy rozdział), a potem znów wyjeżdżam. Liczę na to, że mi
wybaczycie ;)
Oczywiście znów
nie zdążyłam podesłać tego rozdziału becie, więc przecinki robią co chcą.
Wszystkie
wypowiedzi bohaterów, które znajdują się w cudzysłowie, to cytaty z piątej
części Harry’ego.
Miłego
czytania
Leviosa.
Pogoda
panująca na ulicy Śmiertelnego Nokturnu zupełnie nie pasowała do charakteru
mającej się tam odbyć rozmowy. Świeciło słońce, a jego promienie z radością zaglądały przez szyby do wnętrz brzydkich, obskurnych, podejrzanie wyglądających sklepików,
których szyldy oferowały bardzo dużo rozmaitości. Brudne, zakurzone wystawy
ukazywały wiele przedmiotów wątpliwego pochodzenia. Nieduży bar, znajdujący się
w centralnym punkcie Śmiertelnego Nokturnu, niczym się nie wyróżniał. Pasował
do otoczenia idealnie. Te same ciemne cegły, ta sama odpychająca aura. Nieprzyjemne
wnętrze i nieprzyjemne towarzystwo.
Lucjusz
Malfoy siedział w głębi pomieszczenia, popijając Ognistą Whisky ze świeżo
wyczyszczonej szklanki. Nie znosił miejsc takich, jak to. Obrzydliwie biednych i zaniedbanych. Kiedy kelnerka- zrzędliwa, stara czarownica przyniosła
mu butelkę i naczynie, obie te rzeczy wyglądały jakby przeleżały sto lat w
piwnicy. Lucjusz nie cierpiał bałaganu i dlatego, nim upił pierwszy łyk palącego
trunku, władczym gestem (świadczącym o tym, że jest on kimś znacznie lepszym
od niej) przywołał do siebie kobietę i kazał jej wyczyścić szklankę.
Spojrzał na nieduży, staroświecki, srebrny zegarek kieszonkowy,
wiszący na łańcuszku z tego samego tworzywa, który zawsze miał przy sobie.
Przedmiot ten od pokoleń należał do jego rodziny. Na środku jego przedniej ścianki
(która po wciśnięciu znajdującego się na górze przycisku odskakiwała, ukazując
tarczę) pyszniła się ozdobna litera „M”, przypominająca inicjał*, na którym kwiatowe
wzory mieszały się z sylwetkami węży. Małe wskazówki wskazywały punkt piętnastą
trzydzieści. W każdej chwili mógł się pojawić jego rozmówca. Usłyszał odgłos
zatrzaskiwanych drzwi. Przez chwilę na jego szklance zatańczyły zbłąkane
promienie słońca. Przybysz rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym dostrzegł jasnowłosego mężczyznę i skierował się w jego stronę. Zdjął płaszcz i usiadł
naprzeciwko Malfoy’a.
-Witaj- powiedział, po czym skinął mu lekko głową. Lucjusz odpowiedział tym samym. Orion Black przyglądał mu się chwilę, a następnie złożył zamówienie u ponurej kelnerki. Odezwał się ponownie dopiero gdy wypił pół kufla Kremowego Piwa.
-O co chodzi?- zapytał Black.
Nim Lucjusz otworzył usta, zastanowił się chwilę od czego zacząć.
-Mam dla ciebie pewną propozycję. Z góry powiem, że jest ona dosyć atrakcyjna i wręcz nie wypada odmówić…
Orionowi nie spodobał się ostrzegawczy ton Malfoy’a, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od zmiany wyrazu twarzy. Ostatecznie nie drgnęła mu nawet powieka. Pozostał jak wyrzeźbiona, wyzuta z emocji maska.
-Jest pewien człowiek…- kontynuował powoli Lucjusz- Bardzo potężny człowiek. Zbiera siły. Ludzi. Chce żeby wszystkie rody o czystej krwi się zjednoczyły. On… Głosi ideologię, która odpowiada bardzo dużej grupie osób, a nawet jeśli tak nie jest to ma w zanadrzu argumenty, które przekonają nawet najbardziej opornych.
Black Senior był prawie pewien, że wie, o jakie środki chodzi Lucjuszowi. Przeczucie mówiło mu, że nie są to najprzyjemniejsze metody. Oczyma wyobraźni ujrzał zielone błyski i padające ciała.
-Jaką ideologię?- zapytał.
-Ideologię czystej krwi.
-Po co ja w tym wszystkim?
Lucjusz Malfoy zastanowił się chwilę.
-Chciałbym, żebyś dołączył do sprawy. Jestem pewien, że będziesz popierał działania tego człowieka. Znam cię nie od dziś. Jesteś osobą stanowczą i konkretną. Gardzisz szlamami i zdrajcami krwi... Dobrze wiesz jaką są zarazą. Zwłaszcza, że doświadczyłeś tego na własnej skórze- Malfoy przyjrzał mu się uważnie- Z tego co słyszałem twój najstarszy syn…
Orion poruszył się niespokojnie, a w jego oczach zagościły gniewne błyski. Nie lubił gdy ktoś podejmował ten temat. Była to bardzo delikatna sprawa. Syriusz Black, najstarszy z jego dwóch potomków, okazał się nic niewartym śmieciem.
-Mam tylko jednego syna- powiedział gniewnie, dając tym samym swojemu rozmówcy znak, że ten temat uważa za zamknięty- Lepiej opowiedz mi coś o tym człowieku. Kim jest? Jak się nazywa? Jaki ma cel?
Białowłosy mężczyzna sięgnął za pazuchę i przez chwilę grzebał w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Następnie wyciągnął z niej złożone kartki i położył je na stole.
-Spójrz na to- powiedział- To wszystko jego dzieło… Tylko pamiętaj, te osoby to tylko środki, jakich musiał użyć, by móc rozpocząć działania. Nie myśl, że to, co on robi opiera się tylko na zabijaniu. By utrzymać ludzi w ryzach trzeba siać postrach albo sprawić, żeby cię podziwiali. On wie, że to pierwsze jest o wiele skuteczniejsze. Na razie pracuje w cieniu, ale gdy tylko zbierze ludzi, wyjdzie z ukrycia i świat pozna jego imię. Mówię ci Orionie, nadchodzą wielkie czasy dla czarodziei czystej krwi. Cały świat magii będzie wypowiadał jego imię z szacunkiem należnym wielkim ludziom. Ach, i jeszcze jedno: on nie zabija czarodziei z czystych rodów. Każda kropla krwi takiej jak nasza jest cenna. Przyjrzyj się uważnie. To szlamy i mugole- wskazał na teksty.
Leżące na stole pojedyncze strony z gazet krzyczały mocnymi nagłówkami: „Brutalne morderstwo”, „Czy mugole mają zacząć się bać?” i „Kolejne dwa zabójstwa w Londynie”. Każdy artykuł opatrzono zdjęciem okolicy, w której znaleziono ciała.
-Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Jaki ma cel? Czego właściwie chce?- powiedział Black.
-Cel ma tylko jeden i doprawdy jestem zdziwiony, że jeszcze na niego nie wpadłeś. Jak myślisz, do czego najczęściej dążą wielcy ludzie?
Orionowi nie podobał się ton wyższości w głosie białowłosego mężczyzny. Cała ta rozmowa zaczynała przybierać mało zachęcający obrót. Malfoy, ten ponad dziesięć lat młodszy młokos, przemawiał do niego jak do głupca. Black przybrał groźny wyraz twarzy i prawie natychmiast osiągnął zamierzony skutek. Lucjusz dodał pośpiesznie:
-Dąży do władzy. Chce przejąć ministerstwo magii i wprowadzić nowe rządy. Zapewniam cię, że ma w zanadrzu dużo nowych reform, które sprawią, że nareszcie zapanuje porządek.
Orion podsumował zebrane informacje. Mężczyzna jest groźny i nie wacha się użyć ostatecznych rozwiązań. Gardzi mugolami i szlamami. Ma duże plany i będzie do nich dążył. Zbiera ludzi… Black nie był przekonany, czy chce się w to otwarcie pakować. Choć sam przed sobą się do tego nie przyznawał, był tchórzem. Lękał się o własne życie i był gotów na bardzo wiele, by je chronić. Z tego, co zdążył zauważyć sprawa jest poważna i zaangażowanie się w nią otwarcie może mieć nieodwracalne skutki. Tak… Mimo tego, że już teraz (nim wypadki zaczęły przybierać właściwy obrót) popiera działania tego człowieka. Jednak na razie będzie się trzymał z boku.
Lucjusz musiał najwyraźniej dostrzec na jego twarzy jakieś wahanie, gdyż odezwał się ponownie:
-Rozejrzyj się. Co widzisz?
Zrobił pauzę, dając mu chwilę na rozejrzenie, ale po krótkiej chwili podjął przerwaną wypowiedź, nie czekając na spostrzeżenia Oriona.
-Szlamy Black, szlamy. Są wszędzie i rozprzestrzeniają się jak plaga. Ile razy szedłeś do Ministerstwa i mijałeś na korytarzach zdrajców krwi i mugolaków? Nie drażni cię to, że bardzo często zajmują tak ważne stanowiska? On…Nie wymaga wiele. Wystarczy, że wstąpisz do szeregów jego sług, a hojnie cię wynagrodzi.
Sługa… To takie koszmarne słowo- pomyślał Orion. Poniżające słowo. Służą skrzaty domowe, a dawniej również niżsi rangą, nic nie warci, biedni czarodzieje z „brudnych” rodów. On, Orion Black Senior, członek jednej z potężniejszych rodzin magicznych, w której od pokoleń nie było ani kropli nieczystej krwi, nie będzie niczyim sługą. Wiedział już wszystko, czego potrzebował, ale zdobył się na jeszcze jedno pytanie:
-Jak ma na imię ten człowiek?
Lucjusz nabrał powietrza i cicho, niemal z czcią powiedział:
-Każe się nazywać Lordem Voldemortem.
Orion dopił swoje Kremowe Piwo i wstał od stołu.
-Przemyślę twoją propozycję- oznajmił dostojnie i z wyższością, po czym ruszył w kierunku wyjścia z baru.
Zewsząd dobiegały ją strzępy rozmów. Spojrzała w niebo, wystawiając twarz do słońca. Stała tak przez chwilę, po czym ruszyła w stronę wody. Jakiś wewnętrzny głosik podpowiadał jej, że powinna się tam znaleźć.
Była już blisko. Słyszała delikatny szum fal rozbijających się o brzeg, a pod stopami czuła piasek. Dopiero teraz zorientowała się, że nie ma butów.
-Witaj- powiedział, po czym skinął mu lekko głową. Lucjusz odpowiedział tym samym. Orion Black przyglądał mu się chwilę, a następnie złożył zamówienie u ponurej kelnerki. Odezwał się ponownie dopiero gdy wypił pół kufla Kremowego Piwa.
-O co chodzi?- zapytał Black.
Nim Lucjusz otworzył usta, zastanowił się chwilę od czego zacząć.
-Mam dla ciebie pewną propozycję. Z góry powiem, że jest ona dosyć atrakcyjna i wręcz nie wypada odmówić…
Orionowi nie spodobał się ostrzegawczy ton Malfoy’a, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od zmiany wyrazu twarzy. Ostatecznie nie drgnęła mu nawet powieka. Pozostał jak wyrzeźbiona, wyzuta z emocji maska.
-Jest pewien człowiek…- kontynuował powoli Lucjusz- Bardzo potężny człowiek. Zbiera siły. Ludzi. Chce żeby wszystkie rody o czystej krwi się zjednoczyły. On… Głosi ideologię, która odpowiada bardzo dużej grupie osób, a nawet jeśli tak nie jest to ma w zanadrzu argumenty, które przekonają nawet najbardziej opornych.
Black Senior był prawie pewien, że wie, o jakie środki chodzi Lucjuszowi. Przeczucie mówiło mu, że nie są to najprzyjemniejsze metody. Oczyma wyobraźni ujrzał zielone błyski i padające ciała.
-Jaką ideologię?- zapytał.
-Ideologię czystej krwi.
-Po co ja w tym wszystkim?
Lucjusz Malfoy zastanowił się chwilę.
-Chciałbym, żebyś dołączył do sprawy. Jestem pewien, że będziesz popierał działania tego człowieka. Znam cię nie od dziś. Jesteś osobą stanowczą i konkretną. Gardzisz szlamami i zdrajcami krwi... Dobrze wiesz jaką są zarazą. Zwłaszcza, że doświadczyłeś tego na własnej skórze- Malfoy przyjrzał mu się uważnie- Z tego co słyszałem twój najstarszy syn…
Orion poruszył się niespokojnie, a w jego oczach zagościły gniewne błyski. Nie lubił gdy ktoś podejmował ten temat. Była to bardzo delikatna sprawa. Syriusz Black, najstarszy z jego dwóch potomków, okazał się nic niewartym śmieciem.
-Mam tylko jednego syna- powiedział gniewnie, dając tym samym swojemu rozmówcy znak, że ten temat uważa za zamknięty- Lepiej opowiedz mi coś o tym człowieku. Kim jest? Jak się nazywa? Jaki ma cel?
Białowłosy mężczyzna sięgnął za pazuchę i przez chwilę grzebał w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Następnie wyciągnął z niej złożone kartki i położył je na stole.
-Spójrz na to- powiedział- To wszystko jego dzieło… Tylko pamiętaj, te osoby to tylko środki, jakich musiał użyć, by móc rozpocząć działania. Nie myśl, że to, co on robi opiera się tylko na zabijaniu. By utrzymać ludzi w ryzach trzeba siać postrach albo sprawić, żeby cię podziwiali. On wie, że to pierwsze jest o wiele skuteczniejsze. Na razie pracuje w cieniu, ale gdy tylko zbierze ludzi, wyjdzie z ukrycia i świat pozna jego imię. Mówię ci Orionie, nadchodzą wielkie czasy dla czarodziei czystej krwi. Cały świat magii będzie wypowiadał jego imię z szacunkiem należnym wielkim ludziom. Ach, i jeszcze jedno: on nie zabija czarodziei z czystych rodów. Każda kropla krwi takiej jak nasza jest cenna. Przyjrzyj się uważnie. To szlamy i mugole- wskazał na teksty.
Leżące na stole pojedyncze strony z gazet krzyczały mocnymi nagłówkami: „Brutalne morderstwo”, „Czy mugole mają zacząć się bać?” i „Kolejne dwa zabójstwa w Londynie”. Każdy artykuł opatrzono zdjęciem okolicy, w której znaleziono ciała.
-Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Jaki ma cel? Czego właściwie chce?- powiedział Black.
-Cel ma tylko jeden i doprawdy jestem zdziwiony, że jeszcze na niego nie wpadłeś. Jak myślisz, do czego najczęściej dążą wielcy ludzie?
Orionowi nie podobał się ton wyższości w głosie białowłosego mężczyzny. Cała ta rozmowa zaczynała przybierać mało zachęcający obrót. Malfoy, ten ponad dziesięć lat młodszy młokos, przemawiał do niego jak do głupca. Black przybrał groźny wyraz twarzy i prawie natychmiast osiągnął zamierzony skutek. Lucjusz dodał pośpiesznie:
-Dąży do władzy. Chce przejąć ministerstwo magii i wprowadzić nowe rządy. Zapewniam cię, że ma w zanadrzu dużo nowych reform, które sprawią, że nareszcie zapanuje porządek.
Orion podsumował zebrane informacje. Mężczyzna jest groźny i nie wacha się użyć ostatecznych rozwiązań. Gardzi mugolami i szlamami. Ma duże plany i będzie do nich dążył. Zbiera ludzi… Black nie był przekonany, czy chce się w to otwarcie pakować. Choć sam przed sobą się do tego nie przyznawał, był tchórzem. Lękał się o własne życie i był gotów na bardzo wiele, by je chronić. Z tego, co zdążył zauważyć sprawa jest poważna i zaangażowanie się w nią otwarcie może mieć nieodwracalne skutki. Tak… Mimo tego, że już teraz (nim wypadki zaczęły przybierać właściwy obrót) popiera działania tego człowieka. Jednak na razie będzie się trzymał z boku.
Lucjusz musiał najwyraźniej dostrzec na jego twarzy jakieś wahanie, gdyż odezwał się ponownie:
-Rozejrzyj się. Co widzisz?
Zrobił pauzę, dając mu chwilę na rozejrzenie, ale po krótkiej chwili podjął przerwaną wypowiedź, nie czekając na spostrzeżenia Oriona.
-Szlamy Black, szlamy. Są wszędzie i rozprzestrzeniają się jak plaga. Ile razy szedłeś do Ministerstwa i mijałeś na korytarzach zdrajców krwi i mugolaków? Nie drażni cię to, że bardzo często zajmują tak ważne stanowiska? On…Nie wymaga wiele. Wystarczy, że wstąpisz do szeregów jego sług, a hojnie cię wynagrodzi.
Sługa… To takie koszmarne słowo- pomyślał Orion. Poniżające słowo. Służą skrzaty domowe, a dawniej również niżsi rangą, nic nie warci, biedni czarodzieje z „brudnych” rodów. On, Orion Black Senior, członek jednej z potężniejszych rodzin magicznych, w której od pokoleń nie było ani kropli nieczystej krwi, nie będzie niczyim sługą. Wiedział już wszystko, czego potrzebował, ale zdobył się na jeszcze jedno pytanie:
-Jak ma na imię ten człowiek?
Lucjusz nabrał powietrza i cicho, niemal z czcią powiedział:
-Każe się nazywać Lordem Voldemortem.
Orion dopił swoje Kremowe Piwo i wstał od stołu.
-Przemyślę twoją propozycję- oznajmił dostojnie i z wyższością, po czym ruszył w kierunku wyjścia z baru.
***
Popołudniowe słońce grzało przyjemnie siedzących na szkolnych błoniach uczniów. Rozejrzała się dookoła siebie.
Lekki wietrzyk muskał drzewa i marszczył
taflę jeziora, nad którym władczo królował Hogwart. Zewsząd dobiegały ją strzępy rozmów. Spojrzała w niebo, wystawiając twarz do słońca. Stała tak przez chwilę, po czym ruszyła w stronę wody. Jakiś wewnętrzny głosik podpowiadał jej, że powinna się tam znaleźć.
Była już blisko. Słyszała delikatny szum fal rozbijających się o brzeg, a pod stopami czuła piasek. Dopiero teraz zorientowała się, że nie ma butów.
Nagle, tuż obok niej rozległ się czyjś
chichot. Chciała szybko odwrócić głowę w tamtą stronę, ale jej ruchy wydawały
się być spowolnione. Nad brzegiem jeziora, mocząc nogi w przyjemnie chłodnej
wodzie, siedziały Dorcas Meadowes, Emiy Titch, Helen Georg (wysoka Gryfonka z tego samego roku co one) i… Lily Evans… Jak gdyby nigdy nic na piasku siedziała
Lily Evans. D r u g a Lily Evans… Miała takie same gęste, rude włosy, taki sam
nos usiany piegami i takie same zielone oczy! Nie było mowy o pomyłce.
Gdzie ja jestem?- pomyślała bosa Lily, po
czym zrobiła pierwszą rzecz, jaka jej przeszła do głowy. Podeszła bliżej i
złapała Dorcas za ramię. Nic się nie stało. Jej dłoń przeleciała przez ciało
Czarnej, jakby ta była duchem. Spróbowała inaczej.
-Meadowes!- zawołała, stając jej tuż przed twarzą.
Gryfonka nie zwróciła na nią najmniejszej
uwagi, a na domiar złego patrzyła p r z e z nią na coś, co znajdowało się za
Lily.
Ona mnie nie widzi- dotarło do Rudej. Dla
pewności spróbowała jeszcze z kimś innym. To samo. Jakby nagle stała się
powietrzem.
Powoli, z lekkim opóźnieniem dotarło do niej
dlaczego. To sen. Z całą pewnością to tylko sen, a na dodatek najwyraźniej połączony
ze wspomnieniem. Zapewne dlatego, odkąd się tu znalazła nie chciało jej opuścić
uczucie déjà vu.
-Lily, patrz kto tu idzie- usłyszała głos Dorcas.
Odwróciła się odruchowo, ale to nie do niej
była skierowana ta wypowiedź. Druga Evans wykonała polecenie Czarnej i
spojrzała w kierunku, który ta wskazywała. Udeptaną przez setki chodzących tędy
uczniów ścieżką szedł Severus Snape. Pod pachą trzymał jakąś grubą książkę i
kierował się w stronę jednego z rosnących nieopodal buków. Usiadł pod nim i
zabrał się do czytania. W skupieniu przeglądał karty tomiszcza. Lily ze snu
patrzyła za nim jeszcze chwilę, po czym wróciła do rozmowy z koleżankami. Nie
minęło pięć minut, a rozległ się czyjś krzyk:
-W porządku, Smarkerusie?!- nie musiała się
oglądać. Chociaż zdecydowanie częściej wypowiadał on kwestie typu „Umów się ze
mną Evans” czy „Kocham cię Evans” ten głos poznałaby wszędzie. Bezwiednie
zmrużyła oczy i tym razem odwróciła się dosyć szybko. James Potter mierzył
różdżką w stronę Severusa. Syriusz Black stał tuż obok, Peter Pettigrew
przyglądał się obu chłopcom w niemym zachwycie, a Remus Lupin siedział pod drzewem i „gapił się w książkę, choć oczy mu się nie poruszały, a
między brwiami pojawiła się mała zmarszczka„.**
Chciała patrzeć na całą tą akcję dalej, ale
z racji tego, że było to jej wspomnienie nie mogła. Nikt nie może sobie
przypomnieć czegoś, czego nie widział, a ona pamiętała, że uparcie ignorowała
całe zajście, dopóki James nie zaczął „przeczyszczać” ust Snape’a. Stała w
miejscu, podrygując nerwowo i czekała, aż padną odpowiednie słowa i Senna Lily
odwróci się wreszcie w stronę zbiegowiska. Wreszcie rozległ się donośny krzyk:
-Chłoszczyść.
Chciała spojrzeć w stronę, z której
dochodził głos, ale znów nie udało jej się tego zrobić dostatecznie szybko.
Poczuła się otępiała i zmęczona. W rezultacie, gdy jej się to udało Senna Lily
przepychała się już przez zebrany dookoła chłopców tłumek.
-„ZOSTAWCIE GO!- krzyknęła.
Wolna ręka Pottera powędrowała w stronę
włosów i zmierzwiła je.
-Co jest Evans?- zapytał James głosem, który stał się nagle uprzejmy,
głębszy, jakby bardziej męski.
-Zostawcie go- powtórzyła Lily. Patrzyła na Jamesa z odrazą- Co on wam
zrobił?
-No wiesz…- powiedział James powoli, jakby się zastanawiał- To raczej
kwestia tego, że on istnieje, jeśli wiesz, co mam na myśli…”***
Rozległy się śmiechy. Najwyraźniej tłumek
dobrze się bawił.
Biedny Severus- pomyślała Bosa Lily, ale o
dziwo, jej współczucie było dziwnie przytłumione. Teraz wzrok wszystkich skupił
się na tej parze.
Nagle poczuła, ze kręci jej się w głowie. W
jednej chwili, zamiast stać pionowo, świat obrócił się o dziewięćdziesiąt
stopni. Pod policzkiem poczuła przyjemnie chłodną ziemię. Minęło kilka sekund,
zanim zorientowała się, co się stało. Chwiejąc się wstała. Świat dookoła niej
zdawał się wirować. Wszystko było lekko rozmazane. Zupełnie, jakby ktoś
potarł dłonią naszkicowany ołówkiem obrazek. Postacie dookoła niej miały
gładkie, podobne do plam zrobionych akwarelą twarze, z czarnymi kołami zamiast
oczu i poruszającymi się szparkami w miejscach, gdzie powinny znajdować się usta.
Nim zaczęły do niej docierać jakiekolwiek dźwięki minęło kilka długich minut, a
i te były dziwnie zniekształcone i na swój sposób rozmyte.
-Cofnij
to zaklęcie- usłyszała swój własny głos, ale dopiero po chwili zorientowała
się, że to nie ona wypowiedziała te słowa.
Rozejrzała się do koła, mrugając zawzięcie
oczami, by przywrócić światu kontury. Nic się nie stało. Z każdą chwilą
zanikały kolejne kształty, sprawiając, że wszystko zaczynało przypominać obrazek namalowany przez małe, nie umiejące pewnie posługiwać się pędzlem dziecko. Na domiar złego poczuła się jeszcze bardziej otępiała i skołowana.
Co się ze mną dzieje?- pomyślała. Chciała
się już obudzić. Ten sen przestawał jej się podobać.
-„Nie
potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!”- mimo, że wciąż czuła się tak,
jakby połknęła całą baterię środków uspokajających**** bez trudu rozpoznała ten
głos.
James. Nazwał ją…
Jak on ją nazwał? Nie mogła sobie
przypomnieć. Wysiliła umysł. Przecież słyszała jego głos raptem kilka sekund
temu! Zaczęło jej szumieć w uszach.
Szlammmmm… Mmmm…
Miała poważne trudności ze skupieniem się na
czymkolwiek.
Szlam… Szszszlaaaam… Szlama?
Chyba jakoś tak…
Złapała się za czoło, gdyż nagle, bez żadnej
zapowiedzi zaatakował ją ból głowy.
Przez otaczający ją szum przebił się jej
własny głos.
Nie, nie mój głos… Tej drugiej mnie…-
pomyślała.
-„Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł z
miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz
zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz… Dziwię się, ze
twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim, napuszonym
łbem. MDLI mnie na twój widok.”
Jakaś postać, przypuszczalnie Senna Lily
odłączyła się od tłumu i ruszyła w stronę zamku. James coś za nią krzyczał, ale
nie była w stanie zrozumieć z jego bełkotu ani słowa.
Świat zamigotał kilka razy. Poczuła
orzeźwiający podmuch powietrza na twarzy, a jednocześnie zakłuło ją serce.
Dotknęła miejsca, które ją bolało, ale nim zdążyła wziąć oddech poczuła się
tak, jakby coś gryzło ją w brzuch od środka. Objęła się obiema rękami w pasie i
lekko ścisnęła.
Coś kanciastego wbiło jej się w dłoń.
Zaskoczona kolejnym bolącym miejscem dopiero po chwili zorientowała się, że w
rękę kłuje ją coś, co ma w kieszeni. Ostrożnie wsunęła dwa palce do środka i
wyciągnęła przedmiot. Była to zwykła, niczym nie wyróżniająca się koperta. Znów
zawiał wiatr, sprawiając, że poczuła się trochę bardziej trzeźwo. O dziwo, choć
wszystko dookoła nadal było zamazane, kopertę widziała bardzo wyraźnie.
Odwróciła ja na drugą stronę.
Znajdował się tam adres jej rodzinnego domu.
Otworzyła ją. W środku znajdował się równo
złożony list, a na papierze widniało jej pismo…
Już po pierwszych słowach odkryła dlaczego.
Był to ten sam list, który nie tak dawno wysłała do Petuni, a który ta
odesłała.
Chociaż wiedziała, co się w nim znajdowało,
po raz tysięczny przeskanowała oczami tekst.
Jeden fragment przykuł jej uwagę na dłużej. Dziwne,
nie pamiętała, żeby to pisała…
„Wiem, że nigdy nie lubiłaś Severusa i
pewnie Cię to ucieszy, że już się nie przyjaźnimy. Zniszczył naszą relację,
przez jedno głupie słowo. Nazwał mnie Szlamą. Już tłumaczę, co to znaczy.
Określa się tak czarodziei z mugolskich rodzin, z takich jak nasza. Brudna
krew, szlamowata, zanieczyszczona. To najgorsza obelga, jaką mógł wymyślić !”
Coś jej się nie zgadzało… Przecież to James
nazwał ją szlamą… No i skąd ten list? Była pewna, że na początku tego
koszmarnego snu go nie miała. Nagle w jej umyśle nieśmiało zakiełkował z pozoru
absurdalny pomysł.
A co jeżeli Severus ją okłamał?
Kłucie w sercu się nasiliło.
Przecież to niemożliwe… On ja kochał.
Widziała to…
A jednak ten absurdalny pomysł, jakoby Snape
miał ją okłamać nie chciał jej opuścić. Ziarno zostało zasiane, a plon powoli
wschodził.
Potworny ból zaatakował jej czaszkę.
Dziesiątki małych, rozżarzonych, ostrych igieł wbiło jej się w mózg.
Krzyknęła.
Znów nie była w stanie myśleć, chociaż tym
razem nie czuła się otępiała.
Upadła na ziemię.
Tłumek już dawno się rozszedł.
Z oczu trysnęły jej łzy. Mimo woli płakała
jak małe dziecko. Płakała z bólu…
Błagam, błagam…- myślała- niech to się już
skończy. Chcę się obudzić…
Zamknęła oczy.
Pod powiekami wciąż widziała ten jeden
fragment listu, a w uszach słyszała swój własny, odczytujący go głos.
Ból nasilił się jeszcze bardziej i już nie
była w stanie wytrzymać.
Zemdlała.
Obudziła się
gwałtownie łapiąc powietrze, po czym pobiegła do łazienki i zwymiotowała.
Przemyła twarz zimną wodą i spojrzała na siebie w lustrze. Była blada i miała
zapuchnięte oczy. Najwyraźniej płakała przez sen. Wzięła kilka głębokich
wdechów.
Gdy wracała
do łóżka wciąż czuła echo tamtego bólu, ale o dziwo jej głowa była przyjemnie
lekka. Usiadła na parapecie i spojrzała za okno. Wciąż była noc. Granatowe
niebo usiane było milionami piegów, a sierp księżyca zdawał się spoglądać na
wszystko wokół z wyższością.
Nie
opuszczało jej wrażenie, że budząc się miała w głowie jakąś naprawdę ważną
myśl... Zamknęła oczy i spróbowała się skupić. Zaledwie kilka sekund później
owa myśl zwaliła się na nią z całą mocą, na jaką ja było stać
Severus
Snape ją okłamał. Omamił. A co najgorsze spoił ją eliksirem miłosnym.
Przypominając
sobie „wspaniałe” noce w skrytce za portretem Belledorta Ósmego zagotowała się
ze złości.
Jak on
śmiał?!
Wróciły do
niej wszystkie wspomnienia. Przypomniała sobie tę noc, gdy Snape spoił ją
Amortencją oraz wszystkie szczegóły wydarzeń znad jeziora i zrobiło jej się
odrobinę głupio. Nakrzyczała na James’a bez powodu i uderzyła go, ale najgorsze
było to, że odwróciła się od swojej najlepszej przyjaciółki. Rozpłakała się,
Łzy toczyły
się po jej policzkach nie tylko dlatego, że była zła na siebie, ale również
dlatego, że poczuła się zdradzona.
Mimo tego,
że znajomość z Severusem była już definitywnie skończona, gdzieś w głębi serca
wciąż głupio wierzyła, że ich relacje kiedyś się poprawią. Wciąż wierzyła, że
mimo iż chłopak był, jaki był, nie musi go całkiem skreślać.
Najwyraźniej
grubo się myliła.
Wzięła
głęboki wdech.
Nie ma co
się mazgaić- pomyślała.
Po pierwsze
należało pogodzić się z Dorcas.
Po drugie
rozmówić się z Severusem.
Po trzecie
przeprosić James’a.
Wróciła do
łóżka. Tej nocy już nic jej się nie śniło.
*Inicjał-
ozdobna litera na początku strony/rozdziału.
** Cytat
zaczerpnięty z piątej części Harry’ego Pottera pt.: „Harry Potter i Zakon
Feniksa” (s. 710).
*** Kolejny
cytat- 712 strona.
**** Po zażyciu
niektórych środków uspokajających dopada człowieka uczucie otępienia. Dodatkowo,
spowalniają one czas reakcji.
Nareszcie się to skończyło. Odzyskanie przez Lily jasności umysłu było przeze mnie długo wyczekiwanym wydarzeniem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nareszcie przestał działać... Na to czekałam.
OdpowiedzUsuńRozdział mi się bardzo podobał i mam nadzieje, ze następny pojawi sie szybko.
Dużo weny ✌
Bosz, w końcu. Lily wróciła! :3
OdpowiedzUsuńA ja nadrobiłam!! *gest zwycięstwa* Nie komentowałam do tyłu ze względu na... No nie wiem, uznałam, że nie ma po co. Może dla statystyk, ale cóż, wybacz XD
Czekam. Na next!
I zapraszam do mnie :*
http://moonlightmemoriesbymeganlunarismoony.blogspot.com/
Lunaris
Szkoda, że następny rozdział będzie tak długo wyczekiwany 😭 aczkolwiek myślę, że warto
OdpowiedzUsuńWitam ponownie,
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo interesujący, spodobał mi się. Na początku powiem, że świetnie opisałaś Lucjusza i Oriona, a także ich rozmowę. Myślę, że Malfoy właśnie w taki sposób mógłby przekonywać kogoś do dołączenia do Śmierciożerców.
Dalej, sen Lily także był cudowny. Znaczy dla niej okropny, ale cudownie opisany :)
W końcu wyzwoliła się spod działania eliksiru i wszystko sobie przypomniała. Jestem ciekawa, jak potraktuje teraz Snape'a i Jamesa. I Dorcas ^^
Czekam na następny rozdział i życzę miłych wakacji i udanego wypoczynku.
Pozdrawiam serdecznie :*
Optimist
[the-emerald-eyes.blogspot.com]
Nominowałam Cię do LBA :)
OdpowiedzUsuńZapraszam:
hogwartowskie-miniaturki-drappelli.blogspot.com
Jest już koniec sierpnia a wpisu ani widu ani słychu...
OdpowiedzUsuńNowa notka się pisze :) Obecnie nie mam za bardzo weny, ale postaram się ją jak najszybciej skończyć.
UsuńL.
Pliss! czuję jakbym czekała rok :* a tak bardzo chciąłabym to przeczytać :)) nie mogę się doczekać.
Usuń-N