Moi mili,
Nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy to wstawiam kolejny rozdział!
Nie jest to jakoś bardzo przełomowa notka… Nazwałabym ją raczej ciszą
przed burzą, ale i tak mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Nie przedłużam już więcej, bo chyba i tak dość się naczekaliście ;).
Leviosa.
Rozdział 14 „Quidditch”
- Cholera jasna!
Emily Titch powitała kolejny dzień tym jakże pięknym, nieco stłumionym
stwierdzeniem, a następnie wystawiła głowę spod poduszki i odgarnęła włosy z
twarzy.
- Czy choć przez chwilę mogłybyście przestać krzyczeć?
- rzuciła zgryźliwie w stronę siedzących na sąsiednim łóżku koleżanek.
- To nie ja - powiedziała Lily. - To Dorcas. Dzisiaj
jest mecz quidditcha. Chłopaki przed chwilą skończyli poranną rozgrzewkę i
bliźniacy właśnie zdj…
Czarna zatkała jej usta ręką i zmroziła spojrzeniem godnym zawodowego
mordercy.
- …jeęli kopfulki - niewyraźnie dokończyła Lily.
Emily zmrużyła oczy, przyjrzała się Dorcas i zaśmiała się w duchu.
Bliźniacy, Adam i Aiden, to uczniowie, którzy, podobnie jak one, byli w
ostatniej klasie. Są średniego wzrostu i zachwycają dziewczyny swoimi manierami, obcym akcentem, a także nieprzeciętnie jasną karnacją i prawie czarnymi
włosami, ułożonymi a'la Edward Cullen*
Zebrała niesforną czuprynę w luźny koczek i zapytała jak gdyby nigdy nic:
- Gdzie Bethy?
- Wyszła wcześnie rano - odpowiedziała zadowolona ze
zmiany tematu Dorcas. Już chciała odetchnąć z ulgą, gdy Emily ponownie się
odezwała:
- Są przystojni, prawda? - zapytała.
- To znaczy… - zająknęła się Dorcas. - No... Po prostu
uważam, że są… Dobrze zbudowani i w ogóle… - zaczerwieniła się.
- Fakt, nie można im niczego odmówić - stwierdziła
Emily. - Ale ja chyba wolę blondynów... A teraz przesuńcie się.
Ruszyła w stronę okna, przez które wyglądały jej współlokatorki.
- Czy Marc też tam jest? - zapytała, przyciskając czoło
do szyby. Zmrużyła oczy. Miała lekką wadę wzroku, jednak nie na tyle poważną,
by wymagało to noszenia okularów.
Na szkolnych błoniach stała reprezentująca Gryffindor drużyna, oraz
kilkoro gapiów. Był piękny, słoneczny dzień. Świat miał intensywne kolory i
wyglądało na to, że zima na dobre zaczęła się już pakować. Tylko gdzieniegdzie
widać było niewielkie kupki brudnego, roztapiającego się śniegu.
W końcu Emily dostrzegła to, czego szukała. Pośród gromady innych
zawodników stał wysoki, dobrze zbudowany blondyn. Miał lekko zaczerwienioną od
wiatru i wysiłku twarz, błyszczały mu oczy. Oczy…
Cudowne, ciemne oczy, pomyślała rozmarzona Titch.
Zmierzwił sobie włosy i nagle obrócił się w stronę wieży Gryffindoru.
Emily rzuciła się szczupakiem w stronę podłogi i przywarła do niej, pomimo że
chłopak nie mógł jej już zobaczyć.
- Nadal patrzy w tę stronę? - zapytała koleżanki,
przyciskając policzek do ciemnej drewnianej podłogi.
- Nie, już nie - odpowiedziała Lily, po czym zaczęła
się z niej śmiać.
- Widział mnie?- dopytywała się Emily, podczas gdy
Evans chrząkała, próbując opanować rozbawienie.
- Nie mam pojęcia - wydusiła w końcu.
Blondynka podniosła się z podłogi i ostrożnie wyjrzała za okno. Marc i
jego przyjaciel szli już w stronę zamku, ale ponieważ ryzyko, że zostanie
przyłapana na wgapianiu się w niego nadal było spore, Titch zajęła to miejsce
na łóżku Dorcas, które było najbardziej oddalone od szyby.
- Marc? - zapytała Meadowes.
Emily westchnęła i spojrzała na współlokatorki rozmarzonym wzrokiem.
- No, proszę - powiedziała Lily. - Czy tylko ja w tym
pokoju nie mam obsesji na punkcie jakiegoś napalonego palanta? - Widząc ich
miny dodała: - Jeżeli któraś z was poruszy TEN temat, to przysięgam, będziecie
musiały wzywać magomedyków…
"Ten" temat był tematem tabu, a pod jego niezbyt skomplikowaną
nazwą kryło się jedno słowo. A właściwie imię.
Severus.
Lily nie chciała zbyt często rozmawiać o czasie, który spędziła pod
działaniem Amortencji. Kiedy się „wybudziła”, czuła się zdradzona, jakby
straciła ukochanego brata. Kogoś, kto zawsze przy niej był, kto bez względu na
jej wady nie odrzucał jej. Choć minął już prawie tydzień odkąd odkryła, co
zrobił, wciąż zastanawiała się, jak mogła pozwolić sobie na tę chwilę słabości,
jaką była, tak odległa już, nocna rozmowa pod portretem Grubej Damy, kiedy to zamiast
uparcie trwać przy swoim i całkowicie go ignorować, postanowiła dać mu jeszcze
jedną szansę. I proszę! Oto, co dostała w zamian!...
Po chwili jednak jej smutek przeszedł w złość, spojrzenie musiało się
zmienić, a ona sama najwyraźniej się zamyśliła, gdyż Dorcas położyła jej rękę
na ramieniu i potrząsnęła nią lekko.
- Hej… Wszystko w porządku? Nie chciałyśmy cię
zdenerwować. Przepraszam…
- Nie, to ja przepraszam - powiedziała Lily,
uśmiechając się niemrawo. Wygładziła koszulkę i wstała. - Idziemy na śniadanie?
- Jasne, tylko dajcie mi chwilkę. Muszę się umyć i
przebrać - mruknęła Titch, wciąż przyglądając się Evans. Po chwili wstała i
ruszyła w stronę łazienki.
Mimo że dziewczyny nie miały rudej za złe jej chwilowego „odlotu”, to
poranna, radosna atmosfera uleciała gdzieś w przestrzeń, pozostawiając na
posterunku swoje koleżanki - zadumę i niezręczną ciszę.
***
Pierwszą rzeczą, która po wejściu do Wielkiej Sali rzuciła się w oczy trzem
młodym Gryfonkom, była ilość uczniów.
Drugą, ilość naleśników na talerzu Petera Pettigrew.
W jakiś niemal telepatyczny sposób cała trójka wspólnie uznała, że siedzenie obok
Huncwotów nie figuruje na ich liście zajęć na dziś, więc zgodnie minęły
chłopców, po czym ruszyły na poszukiwanie innych wolnych miejsc. Stół
Gryffindoru oblegały wręcz nienaturalne tłumy.
Lily wyciągnęła szyję do góry i rozejrzała się.
- Tam! - powiedziała, po czym wskazała palcem trzy
miejsca przy samym końcu stołu i, chcąc je zająć, przyspieszyła kroku.
Nagle ktoś złapał ją za łokieć i mocno pociągnął do tyłu.
- Chwila, moment - syknęła Emily. - Ty chyba żartujesz…
- Jak to? O co ci chodzi?
- Czy widzisz, kto tam siedzi?
Ruda jeszcze raz wyciągnęła szyję do góry i przyjrzała się uważniej
siedzącym przy długim stole ludziom.
- Anna, Theodor, Robert, Mark…
- Właśnie, o to mi chodziło! - powiedziała półgłosem
Titch. Nadal trzymała Lily za łokieć, ściskając ją naprawdę mocno.
Skąd w takim drobnym ciałku tyle siły?!, pomyślała Evans, czując boleśnie
wbijające się w jej skórę palce blondynki.
Widząc, że jej koleżanki nic nie rozumieją, Emily wywróciła oczami.
- Tam siedzi Mark! Przecież nie będzie patrzył, jak
jem!
Dorcas i Lily parsknęły śmiechem.
- Proszę cię, powiedz, że żartujesz - wydusiła
Meadowes.
Emily spojrzała na nią z politowaniem i wyjaśniła:
- Przecież nie będę siedzieć naprzeciwko niego i
obżerać się naleśnikami! A jestem naprawdę głodna, więc zjem co najmniej
cztery!
Lily wywróciła oczami.
- To gdzie chcesz usiąść? - prychnęła. - Widzisz tu
jakieś inne wolne miejsca?
Emily rozejrzała się dookoła. Miała szczęście. Mimo sporego tłumu, kilka
metrów dalej niewielka grupka uczniów właśnie skończyła śniadanie. Pchnęła
przyjaciółki w kierunku świeżo zwolnionych miejsc.
Po drugiej stronie sali, przy najbardziej oddalonym od młodych Gryffonów
stole, pewien czarnowłosy chłopak właśnie kończył śniadanie, czytając przy tym
nowy numer Proroka Codziennego. Prychnięciem skomentował artykuł o nielegalnym
przemycie mioteł, a informację o spotkaniu Ministra Magii z przedstawicielami
władzy innych krajów ledwie zaszczycił spojrzeniem. Upił odrobinę soku
dyniowego i, nieco już znudzony, dalej wertował gazetę.
Strona ogłoszeń, wywiad z autorką poradnika dla hodowców smoków
walijskich, nota o tym, że szef Komitetu Łagodzenia Mugoli dopuścił się
poważnego zaniedbania obowiązków, w związku z czym czeka go proces sądowy.
Krótka wzmianka o brutalnym morderstwu kilku mugoli…
Zatrzymał spojrzenie na ostatnim artykule, po czym zaczął czytać. Z tekstu
wynikało, że ciała czwórki ludzi odnaleziono tuż pod Londynem. Ponadto miały
one widoczne ślady użycia zaklęć czarnomagicznych. Sprawca jak na razie jest
nieznany, jednak najlepsi aurorzy mają podejrzenia co do jego tożsamości i
starają się go wyśledzić.
Chłopak położył gazetę na stole, a następnie wydarł z niej fragment z owym
artykułem. Złożył go pieczołowicie i schował do kieszeni. Wstał, po czym
zostawiając na stole nieinteresującą go część dziennika oraz niedokończonego
tosta, ruszył w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali. Miał zamiar umieścić wycinek
w specjalnie do tego przeznaczonym zeszycie, tuż obok informacji o morderstwie
młodej mugolki, której ciało odnaleziono w Dolinie Godryka**…
***
- James Potter chyba zobaczył znicz! - komentator meczu
wydarł się do mikrofonu.
Tłum wstrzymał oddech.
- Najwyraźniej Tom Ern*** również go dostrzegł, bo
nagle ruszył za Jamesem! Nie odstępuje go na krok! Jest tuż za nim! Merlinie,
chyba nawet go wyprzedza!
Wysoko nad trybunami, Potter zaklął w duchu. Im wyżej się wznosili, tym
bardziej wiatr wiał mu w twarz i tym trudniej było mu przyspieszyć. Już wiedział,
że tym razem nie ma szans na pokonanie Erna, gdyż w ciągu kilku sekund chłopak
zdążył go wyprzedzić o głowę. James kontem oka dostrzegł połyskujący na jego
miotle napis: „Smuga”…
No tak, pomyślał. Nic dziwnego, że mnie wyprzedził. Z takim sprzętem
mógłby przegonić każdego.
Potter spróbował jeszcze odrobinę przyśpieszyć, ale jego niższa o dwa
modele miotła nie miała żadnych szans z gładko pokonującą opór wiatru Smugą.
Musiałby się chyba zdarzyć cud, by Ern nie złapał znicza. Na dodatek ten
cud musiałby nadejść bardzo szybko, gdyż Toma od złapania małej, złotej
kuleczki dzieliły już tylko sekundy. Nagle coś szybko minęło Jamesa i jakaś
brązowa smuga, wielkości arbuza pomknęła w kierunku Erna. Tłuczek nawet go nie
musnął, jednak to wystarczyło, by chłopak zdekoncentrował się i stracił z oczu
złoty znicz. Komentator wydał z siebie jęk niezadowolenia. Był uczniem
Ravenclawu, nic więc dziwnego, że kibicował swojej drużynie (choć regulamin
wyraźnie nakazywał bezstronność w trakcie relacjonowania meczu).
James rozejrzał się dookoła, jednak nie zauważył nigdzie złotej piłeczki.
Uspokojony tym, że wizja porażki na chwilę się oddaliła, odwrócił się w
kierunku toczącego się niżej meczu. Z dołu szczerzył się do niego Marc - jeden
z pałkarzy. Potter uniósł do góry kciuk na znak, że chłopak dobrze się spisał.
Wrócił do wypatrywania znicza.
Tłumy szalały, dzieląc się na dwa różnokolorowe morza uczniów. Jeden
czerwono-złoty, a drugi niebiesko-brązowy. Ludzie skandowali przeróżne, mające
zagrzać drużyny do zwycięstwa, hasła, a w powietrzu furkotały proporczyki.
Niebo było czyste, wietrzyk wiał delikatnie i słońce przyjemnie grzało.
Pozornie warunki do gry były idealne, jednak ktoś, kto choć trochę znał
się na Quidditchu wiedział, że słońce nieco oślepia zawodników, a im wyżej się
podleci, tym bardziej zdradziecki robi się owy „delikatny” wietrzyk.
- Mary przejmuje kafel, wymija Eddiego i Aidena, leci w
kierunku bramek… Zamierza się… Rzuca… Tak! - wrzasnął komentator. - Tak! Mary
trafiła! Dziesięć punktów dla Ravenclawu, a to oznacza, że Gryffindor prowadzi
już tylko dwudziestoma punktami!
James uważnie lustrował swoje otoczenie, starając się wypatrzeć złotą
piłeczkę. Jednocześnie coraz bardziej się denerwował. To zdecydowanie nie był
ich mecz, choć na początku mogło się wydawać, że wygraną mają w kieszeni.
Tuż po rozpoczęciu gry wszystko szło jak z płatka. Już po pierwszych
piętnastu minutach Gryffindor prowadził osiemdziesiąt do zera i nic nie
wskazywało na to, że po kolejnych piętnastu jego przewaga spadnie do dwudziestu
punktów. James wierzył w swoją drużynę, ale wiedział, że to może nie
wystarczyć. Musiał jak najszybciej złapać znicz.
Sprawdził pozycję Toma. Krukon, podobnie jak Potter, uważnie rozglądał się
dookoła siebie.
Mijały kolejne minuty meczu. Przewaga Gryffindoru spadła o kolejne
dziesięć punktów, mimo że wcześniej Dom Lwa zdobył kolejne dwadzieścia.
Nagle coś błysnęło w powietrzu tuż nad głową profesor McGonagall. James przyjrzał się uważniej. Upewnił się, że Tom nadal nie zauważył tego, co on, po czym powoli, nie spuszczając złotej piłeczki z oczu, ruszył w kierunku tej części trybun, w której siedzieli nauczycie. Starał się wyglądać tak, jakby robił kolejne okrążenie mające na celu odszukanie złotego znicza.
Nagle coś błysnęło w powietrzu tuż nad głową profesor McGonagall. James przyjrzał się uważniej. Upewnił się, że Tom nadal nie zauważył tego, co on, po czym powoli, nie spuszczając złotej piłeczki z oczu, ruszył w kierunku tej części trybun, w której siedzieli nauczycie. Starał się wyglądać tak, jakby robił kolejne okrążenie mające na celu odszukanie złotego znicza.
Był już coraz bliżej. Sporo ryzykował, gdyż nie mógł patrzeć w dwa
miejsca jednocześnie, w związku z czym nie wiedział, czy Tom nabrał się na jego
podstęp.
Jeszcze kawałeczek, tylko odrobinkę, pomyślał.
Był już pawie na miejscu. Ustawił się tak, by móc podlecieć do celu w
prostej linii, bez zbędnych skrętów. Przez chwilę wpatrywał się w piłeczkę
niezdecydowany, po czym postanowił zaryzykować. Szybkim ruchem odwrócił głowę
do tyłu, by sprawdzić gdzie znajduje się jego przeciwnik. Był daleko i
najwyraźniej niczego nie podejrzewał. James z powrotem spojrzał tam, gdzie
powinien unosić się znicz. Odetchnął w duchu, gdy ujrzał go w miejscu, gdzie
był jeszcze kilka sekund temu. Przeciwnie do reszty drużyny, której nie
wiodło się tego dnia najlepiej, on miał dzisiaj szczęście.
Nagle ze spokojnego lewitowania przeszedł w szaleńczy lot ku wygranej.
- Proszę państwa, czyżby James Potter po raz kolejny
dostrzegł znicz?! Miejmy nadzieję, że tak, bo leci naprawdę szybko w kierunku
trybun nauczycieli! Jeśli go tam nie ma, to Potter może urwać komuś głowę! Tom
Ern już pędzi w jego kierunku, nowa Smuga robi co może, ale chyba nie uda mu
się nadrobić straconego czasu!... - komentator zaczynał już chrypieć z emocji.
James był tuż, tuż. Wyciągnął rękę… Zgrabnie przeleciał nad głową
przerażonej wizją spotkania się z jego miotłą profesor McGonagall, po czym
porwał w dłoń złotą piłeczkę. Uniósł zdobycz do góry.
Czerwono-żółta część trybun oszalała z radości, a niezadowolony komentator
sucho przedstawił fakty:
- James Potter złapał złoty znicz, co oznacza, że
ostateczny wynik wynosi dwieście pięćdziesiąt do stu dziesięciu dla
Gryffindoru.
Szykuje się wypad do Hogsmeade po Ognistą Whiskey, pomyślał szczerzący się
ze szczęścia James.
*Musicie mi wybaczyć to porównanie… Chociaż przyznam się bez bicia, że
czytałam tę książkę i jest nawet okej. Co prawda utknęłam w ostatniej części i
od wakacji jakoś nie mogę jej skończyć, ale to tylko taki mały szczególik ;).
** Zapewne nie pamiętacie tego fragmentu (Merlinie, ależ to było
dawno!), więc odsyłam Was do rozdziału 5.
***Szukający przeciwnej drużyny.
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńSwietnie napisany rozdzial, dopracowany w najdrobniejszych szczegolach. Na razie nie mowie nic wiecej ide czytac poczatek :)
OdpowiedzUsuńRaven,http://upadek-raven.blogspot.com/?m=1
Swietnie napisany rozdzial, dopracowany w najdrobniejszych szczegolach. Na razie nie mowie nic wiecej ide czytac poczatek :)
OdpowiedzUsuńRaven,http://upadek-raven.blogspot.com/?m=1
Fragment z Emily :D Myślałam, że jest zazdrosna, a tu zonk, przecież nie będzie patrzył jak je ^^
OdpowiedzUsuńFragment z Emily :D Myślałam, że jest zazdrosna, a tu zonk, przecież nie będzie patrzył jak je ^^
OdpowiedzUsuńSwietnie napisany rozdzial, dopracowany w najdrobniejszych szczegolach. Na razie nie mowie nic wiecej ide czytac poczatek :)
OdpowiedzUsuńRaven,http://upadek-raven.blogspot.com/?m=1
No nareszcie! Doczekałam się. Podobało mi się, ale czekam na bardziej romantyczne momenty. Pozdrawiam i życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńKiedy następny???
OdpowiedzUsuńHej, fajny blog :) Bardzo chciałabym napisać coś razem, może nowego bloga, może jakąś jedna notkę, może wymienić się pomysłami, poglądami? Mogłoby być fajnie :D jeśli chcesz to napisz mi o tym w komentarzu na moim blogu http://harry-ron-hermiona-i-ginny.blog.pl/
OdpowiedzUsuń