Kochani czytelnicy!
Wesołych Świąt! Życzę Wam, żebyście byli zdrowi, szczęśliwi i radośni, żebyście mieli dużo czasu, na wszystko, żebyście nie mieli w szkole kłopotów no i żeby spełniły Wam się wszystkie Wasze marzenia.
A co do notki to:
Napisałam dla Was one-shota, mam nadzieje, że Wam się spodoba. Niestety nie jest sprawdzony, gdyż skończyłam go dopiero dzisiaj po południu ;) Wysłałam go do bety, ale nie oczekuję, że sprawdzi go w święta, więc poprawiona wersja pojawi się później. Proszę więc, żebyście w miarę możliwości wybaczyli mi przecinki. Nadal mam z nimi duży kłopot.
A i jeszcze jedno: opowiadanie w nieco innym stylu.
Wybaczcie, ale nie miałam też czasu, żeby usunąć niepotrzebne entery i spacje, które pojawiły się przy przenoszeniu z worda. Przepraszam :(
Miłego czytania
Pozdrawiam
Leviosa.
„Teofil”
Od rana padał śnieg. Jego grube, duże płatki osiadały
leniwie na drzewach i dachach. Temperatura osiągnęła dumnie swoją pozycję minus
piętnastu stopni i nie pozwalała się ruszyć słupkowi rtęci w termometrze ani o
stopień wyżej. W związku z tym biały puch skrzypiał niemiłosiernie pod nogami
przechodniów sprawiając, że ten i ów krzywił się czasem na wydawany przez grube
zimowe buty dźwięk. Z ust wydobywała się natychmiast
marznąca para, a nieszczęśnicy, którzy wyszli z domu bez rękawiczek wciskali
teraz dłonie w kieszenie chcąc zatrzymać choć odrobinę ciepła. Jednak nie
przeszkadzało im to aż tak bardzo, jakby się mogło wydawać. W końcu niecodziennie
jest dwudziesty czwarty grudnia. Dziś z nieba mogłoby padać nawet spaghetti,
temperatura mogłaby być jeszcze niższa, a i tak każdy byłby radosny.
***
James siedział w sypialni gdy z dołu dobiegł go głos Lily. -James? Możesz tu przyjść?
Mężczyzna drgnął i szybko zaczął składać leżącą na łóżku sukienkę.
-Moment!- odkrzyknął.
Podniósł do góry delikatną tkaninę i przyjrzał jej się bacznie. Był to prezent dla Lily. Zawsze marzyła o czymś takim. Kreację zaprojektował jej ulubiony mugolski projektant. Strój był ciemnogranatowy z lekko połyskującego materiału przypominającego nocne, ugwieżdżone niebo. U góry, na głębokim dekolcie, wyciętym do nieco ponad pępkiem, materiał był lekko marszczony. Od szyi poszerzał się i łączył w całość ze spódnicą. W tali znajdował się dodatkowy pasek materiału, który „oddzielał” górną część sukni od dolnej. Kreacja była poszerzana u dołu i sięgała za kostki. Całości dopełniały odkryte plecy. Była lekka i przyjemna w dotyku, jedwabna. Nic dziwnego, że James wydał na nią fortunę w mugolskim centrum. Pojechał tam razem z Dorcas.
Nie było łatwo. Przyjaciółka przeciągnęła go chyba po wszystkich możliwych sklepach, zanim dotarli wreszcie do tego właściwego. Do domu wrócił późno i był naprawdę wymęczony. Zadziwiające, że Meadowes wciąż była żwawa i chętna do zakupów gdy o wpół do dziewiątej wychodzili z centrum. Dziewięć godzin wśród szpilek, koszul, sukienek, spódnic, spodni i bluzek! A czarna i tak kupiła tylko jedną rzecz.
Oderwał się od tych myśli i złożył strój, po czym schował go z powrotem do pudełka i przetransmutował w sportowe pismo „Quidditch”. Dobrze wiedział, że Lily nie będzie go ruszać. Nie przepadała za tą grą. Poprawił okulary i zbiegł na dół.
Cały dom był pięknie ozdobiony. W rogu jadalni stała ogromna choinka, a na suficie wisiała jemioła. Porcelanowe aniołki, bombki, łańcuchy i kolorowe lampki pyszniły się we wszystkich kątach. Wszedł do kuchni. Lily stała nad ciastem na pierniki i przyglądała mu się dumnie. Uparła się, że ich pierwsze wspólne święta będą idealne, i że wszystko przygotuje sama. Bez żadnych czarów, tak więc już od wczoraj biegała po domu poddenerwowana. Oczywiście radziła sobie ze wszystkim świetnie, w końcu wychowywała się w mugolskim domu.
Młoda pani Potter wskazała drewnianą łyżką na brązową masę i powiedziała:
-Będziesz wycinał je w różne kształty. Tu masz foremki. Musisz przyłożyć jedną do ciasta i przycisnąć. Potem wykładasz na blachę.
Odkąd James spowodował katastrofę kuchenną Lily tłumaczyła mu wszystko, co dotyczyło gotowania, jak małemu dziecku. Chyba nie chciała, żeby kolejne rzeczy wylądowały na suficie wyrzucone z ogromną prędkością z miksera.
-Okej?- zapytała.
Zaśmiał się i cmoknął ja w policzek.
-Oczywiście. Nie martw się, więcej niczego nie zepsuję.
-Mam taka nadzieję- odpowiedziała i podeszła do lodówki, by po chwili wyciągnąć z niej pokaźnych rozmiarów karpia.
Z tym karpiem, to w zasadzie ciekawa historia, pomyślał James.
Ryba trafiła do nich w poniedziałek. Zajęła duży, luksusowy apartament zwany wanną i pływała tam sobie prawie tydzień hojnie dokarmiana przez Lily. Niestety przyszedł taki dzień, kiedy jej czas się skończył, a niezbyt przyjemny obowiązek „uśpienia” jej przypadł właśnie Jamesowi. Miał wykonać wyrok wczoraj, pod nieobecność dawnej Evansówny. Jego świeżo upieczona żona nie chciała przy tym być. Ma głęboko zakorzeniony wstręt przed zabijaniem wszelkich stworzeń. Nie jest w stanie zadeptać mrówki, zawsze, kiedy widzi pająka wynosi go na dwór, natomiast muchy wypędza przez okno. Nie żeby James zabijał zwierzęta, ale owady nie znajdowały się na jego liście „Chronionych gatunków”. Tak więc Lily wyszła rano z domu, mówiąc, że idzie do Dorcas, a on w tym czasie powinien zająć się ich rybką. Puściła do niego oczko, życząc mu powodzenia, po czym trzasnęła drzwiami i oddaliła się. Nieco zrezygnowany James powlókł się do łazienki. Ryba pływała smętnie i patrzyła na niego tak, jakby doskonale wiedziała co ją czeka. Potter złapał ją za ogon i zaniósł do kuchni, ale gdy unosił młotek karp łypnął na niego z takim smutkiem, że mężczyzna nie był w stanie go zabić. Wrzucił płetwiaka z powrotem do wanny. To chyba niezbyt zaskakujące, że sytuacja powtarzała się jeszcze parę razy?
W końcu naprawdę wściekły na siebie James zapakował „żywy obiad” do torebki z wodą i okutany w puchową kurtkę poszedł nad pobliski staw. Wypuścił rybę do akwenu, a ona nie oglądając się za siebie odpłynęła.
Niewdzięczna.
No tak, sumienie miał czyste, ale co mu po tym skoro karpia brak?
A jednak zdarzył się mały przedświąteczny cud i jeden z niewielu sklepów rybnych w Dolinie Godryka był jeszcze otwarty. W środku stał ogonek przemarzniętych spóźnialskich i wszystkich tych, którzy tak, jak on mieli za miękkie serce. Lily o niczym się nie dowiedziała, ale to tylko kwestia czasu. Jego żona potrafiła przejrzeć człowiek na wskroś. Tylko czekać aż wybuchnie szczerym, radosnym śmiechem i powie „wiedziałam”.
Od tych rozmyślań oderwał go jakiś odgłos
Plask, plask, szu, szu.
Lily pieczołowicie wcierała i wklepywała w karpia całą masę przypraw.
-Skończyłem- zakomunikował James.
-Okej. Włóż do piekarnika- wskazała na urządzenie.
Co prawda pierników mieli już naprawdę dużo (w salonie stały aż dwie miski), ale Ruda uparła się, żeby dorobić więcej. W zasadzie jeśli głębiej się nad tym zastanowić, nie było to takim głupim pomysłem. Jego kuzyn Theodor* zjadał ich zawsze całe tony.
Potterówna wyjęła blachy z piekarnika i wyłożyła gorące ciasteczka na talerz. Po kuchni rozniósł się cudowny zapach.
-Przyniesiesz…
Przerwał jej odgłos dzwonka do drzwi. Spojrzała na męża zdezorientowana i zapytała:
-Która godzina?
-Za piętnaście trzecia- odpowiedział patrząc na zegarek.
Uniósł do góry jedną brew.
-Spodziewamy się kogoś?
-Jeszcze nie. Goście mają przyjść dopiero o osiemnastej.
Posłała mu zdziwione spojrzenie, wytarła ręce o czerwony, ozdobiony wizerunkiem Rudolfa, świąteczny fartuch i skierowała się w stronę drzwi. Wyjrzała przez wizjer, po czym otworzyła przybyszowi.
***
Pani Terrased stała na progu i przytupywała lekko z zimna.
Mimo, że mieszkała naprzeciwko jej kożuch zdążył się już pokryć cienką warstwą
śniegu. -Dzień dobry- przywitała się grzecznie z panią domu, gdy ta otworzyła drzwi.
-Dzień dobry- odpowiedziała Lily, patrząc z przerażeniem na coś, co stało za przybyszem- Niech pani wejdzie, ale może…
Kobieta uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i nie czekając na koniec wypowiedzi wcisnęła się do przedpokoju razem z młodym reniferem.
-Miałabym do pani ogromną prośbę- zaczęła Addie Terrased- Czy mogłabym zostawić go u pani na dwie godzinki? To prezent dla moich córek. One marzą o reniferze…- tym zdaniem sąsiadka rozpoczęła historię, o zdobywaniu prezentu dla dziewczynek.
Kopytniak, (nazywany był w ten sposób przez jej męża) przybył z Finladii wczoraj i był niedawno wychodowaną odmianą- miniaturką. Oczywiście nie obyło się bez kłopotów z pozwoleniem na międzykrajową teleportację zwierzęcia i zaświadczeniami o zdrowiu potrzebnymi do Biura Teleportacji Magicznych i Niemagicznych stworzeń, ale w końcu wszystko się udało. W zasadzie pomysł podsunęła im starsza córka Jo. Razem z młodszą siostrą mają absolutnego bzika na punkcie wszystkich żywych stworzeń, ale najbardziej na świecie kochają renifery. Ale wracając, Jo wyszperała gdzieś informacje o tej odmianie i zamęczała ich ciekawostkami na ten temat. Wymyśliła wraz z siostrą, że namówią rodziców na to zwierzę. No i się udało.
Tak, udało się, tylko dlaczego ja muszę go pilnować?- pomyślała Lily
-Ojej, to niesamowite- powiedziała, uśmiechając się ,a jednocześnie próbowała wymyślić jak delikatnie powiedzieć Addie, że nie ma ochoty na pilnowanie renifera, nie niszcząc jednak ich przyjaznych relacji. Kobieta była bardzo pamiętliwa i łatwo było ja urazić. Do tej pory nie odzywała się do mleczarza, który dwa lata temu zapomniał zabrać puste butelki spod jej domu.
Nagle przyszła jej do głowy długo poszukiwana myśl i już, już miała ją wypowiedzieć, gdy Terrased spojrzała na zegarek i krzyknęła.
-Merlinie, jak późno! Naprawdę muszę już lecieć. Rodzina czeka na nas na dworcu.
Moje córki były u dziadków. Naprawdę muszę już uciekać. To zajmie się nim pani przez te dwie godzinki? On nie potrzebuje wiele, to bardzo grzeczny i posłuszny renifer- zapewniła i spojrzała na Lily błagalnie.
-Mmmm- mruknęła- no dobrze.
Uszczęśliwiona jej odpowiedzią Addie pocałowała ją w policzek, otworzyła drzwi i zbiegła po schodkach na dół, gdzie wsiadła do mugolskiego auta i odjechała machając jej przez okno.
***
Gdy zapytał Lily kto
to był, ta bez słowa zaprowadziła go do przedpokoju i pokazał mu nieco
zagubione stworzenie. -Chcesz mi powiedzieć, że do naszych drzwi dzwonił renifer?- powiedział śmiejąc się.
Posłała mu spojrzenie z gatunku „Tylko Spróbuj Się Jeszcze Raz Zaśmiać” i odpowiedziała:
-Addie go przyprowadziła.
-Addie? Ta kobieta z naprzeciwka, której mąż jest doradcą zarządcy Departamentu Kontaktów z Mugolską Władzą?
Pokiwała głową.
-Kupiła sobie renifera?
-Nie. To prezent dla jej dzieci.
-Kupiła dzieciom renifera?- zapytał zdziwiony James.
Kolejne kiwnięcie.
-Ona jest nienormalna- stwierdził- I gdzie ona chce go trzymać? Na balkonie?
Lily spojrzała na niego z politowaniem.
-Byłeś u niej kiedyś?- zaprzeczył- Za domem ma ogromny ogród i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wybudowała mu tam stajnię, czy coś takiego. Albo w ogóle będzie go trzymać w domu. Kto ją tam wie.
No tak, Ruda jak zwykle miała rację. Terrased była dość specyficzną postacią, znaną z dziwnych i kontrowersyjnych pomysłów, które z ochotą wprowadzała w życie. Kiedyś, gdy tylko James i Lily się tu sprowadzili zaprosiła ich na wystawę do siebie do domu. Sprowadziła z Norwegii, z największego na świecie rezerwatu dla Pufków Pigmejskich, różne rodzaje tych uroczych stworzonek, tylko dlatego, że jej kuzynka je uwielbiała.
-I co teraz?- zapytał James patrząc na zwierzę.
-Nie mam pojęcia, chyba trzeba będzie gdzieś go ulokować przez te dwie godziny. Może w ogrodzie?
-Nie powiedziała ci gdzie mu będzie najlepiej?- zapytał James.
Lily potarła skroń.
-Nie.
Potter westchnął i złapał renifera z uzdę. Czerwona taśma zabrzęczała, gdy nią poruszył. Przyozdobiona była trzema małymi, złotymi dzwoneczkami, które wydawały charakterystyczne
Dzyń, dzyń.
Zwierzak potrząsnął głową i zaparł się kopytami. Sięgał Jamesowi do połowy uda, ale nie chciał się ruszyć. Gdy mężczyzna przestał ciągnąć kopytniak natychmiast położył się na ziemi, uniemożliwiając tym samym ruszenie go.
Bezczelny, mały, złośliwy drań.
-No wstawaj- zachęcała go Lily.
Nic. Renifer patrzył na nią wyzywająco. Jego oczy zdawały się mówić: chcesz mnie wywalić na dwór? W tą śnieżycę? Życzę powodzenia.
-Chodź- Ruda próbowała dalej- No, na dworze jest śnieg, jest biało i pięknie. Przecież renifery lubią śnieg, prawda?
Zwierzę prychnęło
Nie za bardzo ci wychodzi zachęcanie.
Potter spróbował jeszcze raz. Złapał za rogi i pociągnął.
-No wstawaj bydlaku- wysapał przez zaciśnięte zęby.
-Chyba nie tędy droga- stwierdziła Lily- Wolisz zostać w środku?
Nareszcie zrozumiałaś. Chrząknął z aprobatą.
-Widzisz? On nie chce iść na dwór
-Przecież to był twój pomysł- zaoponował okularnik.
Wywróciła oczami i powiedziała do renifera:
-No dobra. Wstawaj. Będziesz siedział w garażu.
Najwyraźniej ich gość stwierdził, że to o niebo lepsza propozycja, niż ogród, bo wstał i poczłapał za Rudą, stukając kopytami.
***
Młoda pani Potter postawiła w jadalni trzecią miskę
pierników. Wróciła do kuchni i wyjęła z piekarnika karpia. Wciągnęła w nozdrza
jego zapach. Czuć w nim było całą masę przypraw. Zastanowiła się chwilę, po
czym postawiła rybę na kuchennym stole. Odgrzeje go tuż przed przyjściem gości.
Po raz ostatni przyjrzała się zawartości lodówki i odhaczyła w myślach kolejne
potrawy. Pierogi… Są. Trzeba je tylko podgrzać.
Śledzie… Są.
Sałatka z jajka… Jest.
Makowiec… Jest.
Karp w galarecie… Jest.
Gdy już przeleciała przez cała listę udała się na górę. Chciała pomalować paznokcie, a potem sprawdzić jeszcze, czy na pewno ma dla każdego prezent.
***
O garażu można by powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że
jest przytulny i ciepły. Prawdę mówiąc Teofilowi (Addie nazwała tak renifera)
nie bardzo się tu podobało. Było zimno i śmierdziało wilgocią, a na dodatek
okna były lekko nieszczelne i do środka dostawał się mroźny wiatr. Prychnął lekko
i
postukał zdenerwowany kopytkami. Właściwie czemu dał się tu
zaprowadzić? Potrząsnął łbem i podszedł do drzwi. Trącił je nosem. Po ich
prawej stronie znajdował się jakiś uchwyt. Po co? Nie miał pojęcia, w końcu był
reniferem, ale spróbował to „coś” ruszyć. Nacisnął. Kliknęło i drzwi uchyliły
się.Sukces!
Nagle poczuł jakiś nieznany mu zapach. Słodki i delikatny, wabiący go do siebie. Nie był zdolny mu się oprzeć. Poszedł za nim, węsząc w powietrzu. W końcu ujrzał obiekt swojego zainteresowania. To chyba były jakieś ciastka, tak zdaje się nazywają je ludzie. Naszła go ogromna ochota, żeby skosztować. jednego. Próbował z nią walczyć, ale przegrał ze swoim wewnętrznym łasuchem.
Jak się do nich dostać? Ocenił wysokość stołu. Sporo ponad jego łbem. Krzesła? Nie zmieści się na nich. Obrus?
Tak, to jest to. Mały kawałek białej tkaniny zwisał z ciemnego mebla. Teofil złapał go w zęby i pociągnął.
Rozległ się głośny trzask. Trzy miski, porcelanowa zastawa i sztućce leżały na podłodze. Nie do końca o to mu chodziło, ale trudno.
Spróbował jednego… Jeszcze nigdy w swoim krótkim reniferowym życiu nie jadł nic równie dobrego! Bardzo z siebie zadowolony zabrał się do dalszej konsumpcji.
***
-Jak myślisz, czy
twoim rodzicom spodoba się prezent?- zapytała Jamesa Lily, unosząc do góry
czerwoną paczkę.
-Myślę, że tak. A
jeśli nie, to i tak za bardzo cię lubią, żeby powiedzieć to na głos-
wyszczerzył się do niej.
Rzuciła w niego poduszką i przygryzła dolną wargę.
Uwielbiała kupować prezenty bliskim, ale zawsze towarzyszył temu lekki strach,
że im się nie spodobają.
Westchnęła.
Nagle rozległ się jakiś trzask. James zamarł w trakcie
przerzucania strony w książce.
-Słyszałaś?
-Co to?- zapytała.
Nie odpowiedział, tylko wstał i zbiegł na dół.
***
Gdy Teofil usłyszał odgłos kroków na schodach wiedział, że
czas uciekać. Ponieważ był mądrym reniferem wycofał się z powrotem w stronę
garażu. Liczył, że skoro raz udało mu się otworzyć drzwi, to drugi raz też da
radę. Miał szczęście. Zastrzygł uszami, gdy rozległ się wydawany przez nie klik oznaczający, że się zamknęły. Pewnie
na niego nakrzyczą ,ale było warto. Te ciastka, to najlepsze, co kiedykolwiek
jadł.
***
James wpadł do jadalni. Po przeszukaniu pozostałej części
domu i stwierdzeniu, że nie ma tam nic podejrzanego zostało już tylko to
pomieszczenie.
O nie, nie, nie, nie.
Lily nie będzie zadowolona.
Na podłodze leżała cała zawartość stołu, a właściwie to, co
po niej pozostało. Porozbijane skorupy wraz z połamanymi ciasteczkami
przedstawiały żałosny obraz. Kucnął, żeby je pozbierać akurat gdy do pokoju
weszła Lily.
-O Merlinie… Co tu
się stało?- zapytała, rozglądając się za winowajcą.
-Może…- Potter
rozpaczliwie próbował znaleźć jakieś wyjaśnienie, ale nic nie przychodziło mu
do głowy. Ewidentnie ktoś musiał pociągnąć za obrus. Najwidoczniej jego żona
pomyślała o tym samym, bo wycedziła przez zaciśnięte z wściekłości zęby:
-Renifer.
Ruszyła w stronę garażu. Podeszła do drzwi i otworzyła je
jednym szybkim ruchem. Zwierzę leżało grzecznie na posłaniu, które przygotował
mu wcześniej James.
-Ty- wysyczała
Ruda. Od początku miała przeczucie, że nie powinna się na To zgadzać.
Stworzenie uniosło łeb do góry.
Ja? O mnie chodzi?
-Nie udawaj
niewiniątka!
-Lily, przecież
drzwi były zamknięte. Jak on miałby stąd wyjść? To tylko renifer- uspokajał ją
James.
Ale ona była już naprawdę zdenerwowana, a z każdą kolejną
minutą jej wściekłość rosła. Miało być idealnie! Pięknie ozdobiony dom,
perfekcyjne potrawy i cudowna atmosfera, a tymczasem ten stwór rozbił jej
najlepszą zastawę i pozjadał połowę pierników! Teraz już żadne ciastka nie
nadawały się na stół, bo nie mała pojęcia, które obślinił, a które nie.
Wyobraziła sobie, jak jej teściowa podnosi do ust wypiek, gryzie go i nagle
pyta dlaczego jest taki mokry? To byłaby kompletna porażka.
-Nie wiem, jak to
zrobiłeś, ale jestem pewna, że to ty- pogroziła mu palcem.
-Chodź Lily-
powiedział James- Trzeba naprawić naczynia i zorganizować jakieś inne talerze.
Wyszli z garażu, dokładnie zabezpieczając drzwi. Gdyby mogli
zamknęliby je na klucz, ale musieli ograniczyć się do przystawienia ich na
wszelki wypadek nierozpakowanym kartonem z książkami, stojącym tu od czasów
przeprowadzki.
Gdy już uporali się ze skorupami (musieli użyć naprawdę
wielu zaklęć reparo, gdyż każde naczynie trzeba było składać oddzielnie) James
zadzwonił do Emily. Co prawda telefon był mugolskim wynalazkiem, ale Ruda
uparła się, żeby zaopatrzyli się w niego wszyscy jej najbliżsi przyjaciele i
rodzina. Wierna przyjaciółka odebrała po trzecim sygnale.
-Halo?- w
słuchawce rozbrzmiał jej głos.
-Emily tu James.
Potrzebujemy twojej pomocy.
Nakreślił jej z grubsza całą sytuacje.
-Renifer? Wyszedł
sam z garażu? Jak to możliwe?- Titch dusiła się za śmiechu- Mówisz prawdę?
-Tak. Masz może
pierniki? Lily wariuje ze złości. Nie wyobraża sobie Wigilii bez tych ciastek.
-Oczywiście-
stłumiła chichot- Teleportuj się do mnie za pięć minut.
Rozłączyła się. Lily spojrzała na niego wyczekująco.
-Ma.
Odetchnęła z ulgą. Potter teleportował się do przyjaciółki,
a Ruda udała się na górę, uprzednio upewniwszy się, że drzwi do jadalni są
zamknięte.
***
Uszło mu to na sucho.
Nadstawił uszu. Żadnego ruchu za drzwiami. Poszli sobie?
Teofil wstał z posłania i podszedł do drzwi. Spróbował otworzyć je w ten sam
sposób, co ostatnio. Nie udało się. Spróbował jeszcze raz.
Rozległ się trzask. przestraszony pobiegł z powrotem na
swoje miejsce. Kroki i krzyk mężczyzny:
-Wróciłem! Zostawię
pierniki w jadalni.
-Dobrze, tylko
zamknij dokładnie drzwi, żeby ten podły stwór nie zrobił nic więcej.
Renifer czekał jeszcze chwilę. W końcu dosłyszał upragniony
odgłos wchodzenia po schodach. Teraz to on jej pokaże. Nikt nie będzie go
nazywał stworem. Miał swoją zwierzęcą dumę, a ta została właśnie mocna
nadszarpnięta. Czas na wycieczkę!- pomyślał śpiewnie.
Gdyby to było możliwe uśmiechnął by się mściwie.
W końcu, po wielu nieudanych próbach, nie do końca wiedząc,
w jaki sposób mu się to udało wydostał się z garażu. Jako, że nie słyszał nigdzie
żadnych podejrzanych odgłosów udał się w głąb domu. Minął jadalnię, potem
kuchnię, gdzie pachniało wspaniałymi potrawami. Wszedł do środka. Na drewnianym
stole stał jakiś półmisek. Coś rumianego wabiło go do siebie. Oparł się
kopytkami o brzeg blatu i ugryzł kawałek.
Ohyda.
Co to jest? Porzucił zamiar kosztowania potraw stojących w
kuchni, bojąc się na co jeszcze mógłby trafić.
Wyszedł z pomieszczenia i udał się na dalsze zwiedzanie. W
końcu doszedł do salonu. Rozejrzał się wokół zachwycony. W kominku palił się ogień,
rozlewając swoje ciepło w całym pomieszczeniu. Kanapa i fotele przykryte były
ozdobnymi narzutami, a pomiędzy nimi na niewielkim stoliku stał piękny
świąteczny stroik. Po raz kolejny tego wieczora poczuł jakiś niesamowity
zapach. Tym razem było to coś… mmmm… leśnego. Jakby w tym pomieszczeniu wyrósł
piękny, zielony las. Rozejrzał się.
Choinka.
Ogromna, rozłożysta, niezwykle kolorowa choinka. Podszedł bliżej.
Tak, to jest to, czego szukał.
Co by tu zrobić…
Tuż nad jego głową dyndał łańcuch. Pociągnął za niego lekko,
a potem mocniej. Rozległ się odgłos darcia. Ups! Najwyraźniej nie była to
najmocniejsza ozdoba.
Jedna część została mu w pysku, a druga zwisała smętnie z choinki.
Następnie za cel obrał sobie ledwo widoczny pod gałęziami pień. Dobrze wiedział,
że kora była najpyszniejszą częścią jodły. Ale, cóż za pech, żeby się do niej
dostać musiał poobgryzać trochę dół drzewka.
Gdy dostał się wreszcie do upragnionej części, zabrał się do
jedzenia. Już prawie kończył, gdy choinka zachwiała się i upadła z głośnym
hukiem. Rozległ się brzdęk tłuczonych bombek, a zaraz potem głośne kroki na
schodach i krzyki tej rudej kobiety, która mieszka tu wraz z mężem.
No to klops. Wpadł po same rogi.
***
Lily zbiegła na dół najszybciej, jak mogła, obawiając się
najgorszego. Wpadła do salonu i stanęła oniemiała. Jej piękna choinka. Ona… ona
leżała na ziemi całkiem zbezczeszczona, a obok jak gdyby nigdy nic stał ten
przeklęty renifer. Poczuła, że za nią pojawił się James.
-O cholera- wyszeptał
ogarniając wzrokiem wnętrze pomieszczenia.
Podeszłą wściekła do zwierzęcia.
-Ty gadzie-
wysyczała- Jak wyszedłeś z garażu?
Teofil popatrzył na nią niewinnym wzrokiem. Postanowił
najwyraźniej obrać taktykę ja? Powiedz mi,
czy ja mógłbym kiedykolwiek zrobić coś tak strasznego?
Lily poczerwieniała na twarzy. Już miała coś powiedzieć, gdy
rozległ się dzwonek do drzwi.
***
-Dobry wieczór
pani- przywitała się grzecznie Terrased- Przyszłam po renifera. Mam nadzieję,
że był grzeczny. Naprawdę nie chciałam sprawiać pani kłopotu, ale to miała być niespodzianka
dla dzieci, no i wolałam nie zostawiać go samego w domu, a mąż powiedział, że u
pani na pewno będzie mu dobrze.
-Proszę wejść. Niech
pani chwilkę zaczeka- odpowiedziała Lily przywołując na twarz uśmiech „Tak Pani
Pupil To Takie Słodkie, Grzeczne Stworzenie” i udała się w głąb domu.
-Masz ogromne
szczęście, że przyszła Addie- wycedziła w stronę renifera- Inaczej gorzko byś
pożałował.
Złapała go za uzdę i pociągnęła za sobą. Jej sąsiadka stała
w przedpokoju.
-Teofilek-
rozpłynęła się na jego widok- Mam nadzieję, że nie sprawiłeś kłopotu, prawda?
-Ależ skąd-
zapewniła ją Lily. Nie miała serca mówić tej kobiecie, że jej cholerny zwierzak
zdemolował jej choinkę i zjadł połowę pierników. Merlinie, kiedy ona ubierze
drugie drewko? I najważniejsze, skąd ona w e ź m i e drugie drzewko? Kiedy ostatnio
zaglądała na plac targowy były tam już tylko dwie sztuki.
-To świetnie, to
świetnie- odpowiedziała rozpromieniona Addie- Dziękuję bardzo za pomoc i
wesołych świąt Lily.
-Wesołych świąt.
Gdy tylko zamknęła za nią drzwi Ruda nie wytrzymała i
rozpłakała się. Miało być idealnie. Co ona teraz zrobi? Poszła do kuchni. O nie,
nie, nie, nie!
Karp!
Nie miał ogona, a w miejscu, gdzie powinien się on znajdować
widniały ślady zębów.
-James?- zawołała.
Wpadł do pokoju zaalarmowany jej rozpaczą w głosie.
-Co się…- urwał
widząc rybę, a właściwie to, co po niej pozostało. Uprzedził jej kolejne
pytanie:
-To nie ja.
-On pożarł połowę
mojego karpia- rozpłakała się jeszcze bardziej.
-Ciii- uspokajał
ją Potter- Coś wymyślimy.
-Co? Za godzinę
przyjdą goście, a my nie mamy choinki i najważniejszej potrawy wieczoru-
zapytała płaczliwie.
Zamyślił się.
-Zadzwonię do
Syriusza- wyswobodził się z jej objęć i podszedł do telefonu.
***
-Syriusz?
-Przy telefonie-
odezwał się jego wieloletni przyjaciel- Co tam?
-Potrzebujemy
twojej pomocy.
Opowiedział mu wszystko. Jak można było przewidzieć Black
wybuchnął w połowie jego historii głośnym śmiechem. James się zdenerwował.
-Czy mógłbyś
chociaż raz zachować powagę i się skupić? Pytam jeszcze raz: jakie są szanse,
ze uda ci się zorganizować choinkę i czy Dorcas ma może dwa karpie.
***
Po raz kolejny okazało się, że Potterowie mają niezawodnych
przyjaciół. Gdy Syriusz zdołał się już opanować zapewnił Jamesa, że skombinuje
choinkę, a Meadowes istotnie zrobiła dwa karpie. Z pomocą przyjaciół udało im
się naprawić szkody wyrządzone przez renifera na trzy minuty przed przyjściem
gości.
Natomiast Teofil, bardzo z siebie zadowolony wrócił do domu
z Addie, gdzie „napadły” na niego dwie dziewczynki rozpływające się w „ochach”
i „achach” nad jego futerkiem, rogami i wzrostem. Pod koniec dnia, tuż przed
zaśnięciem, gdy leżał w nogach ich łóżka stwierdził, że to był bardzo udany,
pełen przygód dzień.
***
Śnieg spadał na świat grubymi płatkami, o wymyślnych
kształtach. Na ulicach było pusto, ale nie oznaczało to wcale, że miasto jest
wyludnione. Wręcz przeciwnie, niektóre domu pękały w szwach, gdyż przy stołach
tłoczyło się tam tyle osób, że ledwo starczało miejsca. Dziś nikt nie czuł się
samotny. Co jakiś czas rozlegał się czyjś serdeczny, szczęśliwy śmiech,
przebijający się przez zalegającą wokoło ciszę. Jednak nie była to cisza ciężka
i złowieszcza, sprawiająca, ze człowiekowi po plecach przebiegają ciarki. Była to
cisza magiczna, w której wyczuwało się radość i nadzieję.
*Postać wymyślona przeze mnie.
Pierniki, karpie, inne cudeńka... od wczoraj nie mogę już nawet patrzeć na jedzenie. Ale miniaturka bardzo fajna, pozytywna :D szczególnie fragmenty pisane z perspektywy Teofila. Na pewno trudniej napisać coś "jako" zwierzę, ale bardzo ciekawie się czyta.
OdpowiedzUsuńAaa, nie wiem, czy już mi ją wysłałaś do sprawdzenia, ale jeśli tak, to mogłabyś wysłać jeszcze raz? Miałam jakieś chwilowe problemy z pocztą, wszystkie wiadomości wyświetliły mi się jako "bez nadawcy", "bez tematu", o treści już nie wspominając, więc nie wiem, co przyszło i od kogo...
~mia
Onie. Jaki wredny renifer, ja piernicze. Fajna miniaturka ^^ Jest jednak błąd. Pierogi są daniem wieczoru ( ewentualnie zupa)! Jak to Banshee powiedziała "Ja rzucam szkołę i idę na pierogi". Nie lubię karpia, bo nie lubię dlubac xd dobra, ja chcę taką ziemię w Polsce ^^
OdpowiedzUsuńWeny i komentuj mojego bloga! xd Panna Nikt już przestała czytać, czy ty również? Jest mi ogółem cholernie smutno. Nie tylko przez to. Sylwek = alone ;;
Pozdrawiam
Chloe Ann Wolf
Hej!
OdpowiedzUsuńDopiero od niedawna czytam twojego bloga i teraz skończyłam czytać wszystkie notki i piszesz świetnie, a ta akcja z reniferem- bezcenne. Biedna Lily jakiś kuzyn Rudolfa zjadł jej karpia ;-(, a może nawet to jakiś daleki kuzyn Rogacza XD
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i zapraszam do mnie http://evansuszm.blogspot.com/?m=0
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń